Wszystkie Hipotezy w Pigułce(10)

Wracając do tematu, generalnie sporo wskazuje na to, że casus Billy’ego Meiera to w XX wieku jedyny lub jeden z zaledwie kilku autentycznych przypadków fizycznych kontaktów Ziemianina z misjonarzami z innej planety; choć żeby być dokładnym, należałoby wspomnieć o przybyszach z Zeta Reticuli, którzy właśnie według Plejadian uprowadzili parę osób na seanse eksperymentalno-badawcze; oraz o Viktorze Schaubergerze i Danielu Fry’u, których sami Plejadianie wspominali jako inne swoje autentyczne kontakty – tyle, że chyba nie fizyczne, skoro Billy wyjaśniał, odpowiadając na pytanie „dlaczego właśnie on”, że tylko on jeden spośród wszystkich ludzi na Ziemi może fizycznie przebywać między Plejadianami, nie stanowiąc zagrożenia dla znacznie delikatniejszej materii ich ciał – co wynika z jego poziomu ewolucji duchowej; ale jak to konkretnie się przekłada i szczegółowo działa, na jakiej zasadzie, już nie dopowiedział – może, bo przynajmniej w 1989 r., gdy nagrywano akurat tamten wywiad, budowanie zdań w języku angielskim nie zawsze przychodziło mu z łatwością, a może ponieważ goście co i rusz tak dynamicznie zasypywali go pytaniami, że non stop w każdym omawianym wątku poruszany i otwierany był nowy temat, nie mniej ciekawy, tak że stale jeden niedokończony wątek przemieniał się w drugi, a każdy kolejny wszystkim uczestnikom rozmowy wydawał się nader istotny; jak może zresztą faktycznie było.

Inny łagodny znak zapytania: Plejadianie mówili Billy’emu nie raz, że jest najbardziej rozwiniętym duchem na Ziemi, którzy przybył z dalekich głębin wszechświata i jako dusza jest starszy nawet od poszczególnych Plejadian, czyli tak naprawdę wyżej od nich rozwinięty, mimo że na Ziemi nie jest w stanie w pełni rozbłysnąć, skoro jednak wychowywał się tutaj i poziomem świadomej wiedzy siłą rzeczy bliżej mu do Ziemian; aby przybyć na Ziemię na kilka pracowitych reinkarnacji, według Plejadian jego duch wrócił pod prąd szlaku duchowej ewolucji z poziomu zjednoczenia z wyższą świadomością, po czym w ramach wypełniania misji popularyzowania prawdy o regułach kosmosu, inkarnował się m.in. jako Eliasz, Izajasz, Immanuel znany później jako Jezus Chrystus, oraz Mahomet – a ludzie za każdym razem inaczej zniekształcali jego nauki i robili sobie z nich drabinki do własnych karier, fortun i wpływów. Jednakże z drugiej strony, według Plejadian tylko cztery osoby na Ziemi są wystarczająco rozwinięte, że mogłyby komunikować się z duchami zmarłych przebywającymi „po tamtej stronie” – gdyby nie rozumiały doskonale, że to byłoby niewłaściwe; podczas gdy Billy tego nie potrafi, choć rzekomo jest najbardziej zaawansowanym duchowo bytem na Ziemi – jest to więc pewna niejasność, chociaż nie jakaś kategoryczna. Z kolei według paru osób z otoczenia Billy’ego, pewnego razu zaistniał praktyczny problem, jak przenieść do wnętrza domu właśnie dostarczoną superciężką lodówkę, czy jakiś inny sprzęt tego rodzaju o znacznych gabarytach i wadze – a Billy poprosił o trochę spokoju i uporał się z tym zadaniem przy użyciu zdolności telekinetycznych, w ogóle bez dotykania przedmiotu, unosząc go w górę i przemieszczając siłą woli; ale to był jedyny taki przypadek, więc nie należy zaraz wyciągać wniosków, że takie sztuczki to dla niego normalka – jednak jeżeli to prawda, to na pewno o czymś by to świadczyło; oczywiście istnieje jeszcze wytłumaczenie tej relacji zakładające możliwość zahipnotyzowania obserwatorów – kiedyś głośno było o takich przypadkach, gdy sprytni sztukmistrze z początków XX wieku zadziwiali zapraszanych na pokazy uczonych, demonstrując wprawianie przedmiotów w stan lewitacji, po czym sprawa wyjaśniła się w taki sposób, że w rzeczywistości gości ukradkiem wprawiano w hipnotyczny trans, w którym widzieli po prostu to, co im zasugerowano. Tak że próbując podsumować ten bogaty kolaż argumentów za i przeciw, z których kolejne wymieniać można by jeszcze długo, moim zdaniem w oparciu o ogół przesłanek da się logicznie podeprzeć wniosek, że Billy Meier to przypadek, w którym niewątpliwie coś jest – tylko nie wiadomo dokładnie, co: sama prawda, najbardziej wartościowa i dlatego słusznie dokładnie, podwójnie tu relacjonowana – a może trochę prawdy, a trochę przemilczeń i ostrożnego dozowania faktów, nierzadko wygładzonych lub zmodyfikowanych z takich czy innych powodów, których póki co nie jesteśmy w stanie się domyślić.

Potężnym argumentem za prawdziwością przesłania Plejadian wydaje mi się z kolei fakt, że kiedy zaczynasz w to wierzyć i jakby żyć według tego, w Twoim życiu następuje wyraźna i niemożliwa do niezauważenia poprawa, przejście jak gdyby w trochę bardziej pozytywne pasmo, w którym wszystko w życiu łatwiej Ci się układa i rozwiązania bieżących życiowych utrapień w zasadzie same się pojawiają – osobiście znam tylko swój przypadek, bo znajomi za bardzo nie chcieli słuchać dłuższych opowieści o kosmitach… No a potem, kiedy odszedłem dość daleko od generalnie pozytywnie nastawiających do życia wiadomości od Plejadian – w myśl hasła: „Phil Schneider zginął, próbując zaalarmować świat o negatywnych rzeczach i złowrogich planach – jako choć czasem porządny człowiek powinienem podążyć tym tropem, żeby go chociaż trochę pomścić, wywlekając na światło dzienne te wszystkie ponure tajemnice, fakty o groźnych stworach itp. codzienne zbrodnie, o jakich większość ludzi nie za bardzo ma się jak dowiedzieć, skoro nie każdy zna język angielski, umie wprawnie korzystać z Internetu i dysponuje takimi interwałami wolnego czasu, żeby choć jeden raz w życiu z nudów odpalić w wyszukiwarce frazę „ufo”, kliknąć w akurat coś warte łącze i śmiać się na tyle serdecznie, żeby zagłębić się w temat chociaż na początkową głębokość” – wówczas przestało mi się w życiu już tak pozytywnie / samo z siebie układać, kiedy ujmując rzecz z grubsza, plus minus pełną parą „pojechałem w te gadoidy” i inne tematy tak nieprzyjemne i zasmucające, że bez humoru w ogóle nie byłoby sensu o tym pisać, bo nikt normalny nie dałby rady bez końca przedzierać się przez zdania monotonnie obrazujące ciężki klimat. Może to dlatego szczęście i nieproszone powodzenie trochę wygasły w odcinkach moich dni, że wcale nie czyniłem dobrze ani wielce szlachetnie, informując o Gadoidach internautów przeróżnych ścieżek i portali – ponieważ w rzeczywistości to było tak (jak teraz podejrzewam), że zapamiętale nienawidząc własnego strachu, nie potrafiłem oceniać informacji obiektywnie i „na spokojnie”, zbyt często automatycznie uznając za prawdziwe niemal wszystkie takie, których wymowa budziła we mnie lęk proszący się o przezwyciężenie, co zawsze natychmiast robiłem, po czym chyba trochę udowadniałem to sobie, rozpowszechniając owe rzekomo niebezpieczne i ściśle tajne wiadomości – nawet gdy np. Alex Collier w paru momentach wydawał mi się dziwnie nieprzekonujący. Dopiero niedawno się zreflektowałem i zacząłem trochę żałować, że aż tak ostro „nakręcałem schizę” o złowrogich gadoidach / reptilianach / Drakonianach, prawdopodobnie będąc za bardzo skupionym na tym, żeby udowodnić sobie, że niczego się nie boję i nigdy nie zlęknę w deptaniu po piętach złu, choćby nie wiem jak strasznemu i dysponującemu potężną międzygwiezdną flotą bojową – podczas gdy powinienem mniej myśleć o sobie, kim jestem bądź kim okazuję się na tle danych okoliczności, a bardziej skupiać na obiektywnej ocenie i neutralnej emocjonalnie analizie, co z tego wszystkiego w ogóle pachnie jak prawda i dobrze pasuje do reszty, oraz np. impulsów intuicji – nie przyznając żadnych dodatkowych punktów różnorakim wersjom i źródłom tylko za to, że do ich zgłębiania i nagłaśniania potrzeba silnych nerwów oraz gotowości do ewentualnych poświęceń, charakteryzującej jak wiadomo bohaterów…]

Choć badam sprawę Billy’ego Meiera od dwóch lat, nadal nie wiem, czy bardziej poprawne jest określanie ich mianem „Plejaran” czy „Plejadian” – ta pierwsza wersja pojawia się często w niemieckojęzycznych oryginalnych tekstach Billy’ego oraz grupy jego współpracowników „FIGU”, druga wersja króluje na terenie Stanów Zjednoczonych i ogólnie w globalnej sieci… W sumie mniejsza o to, póki wiadomo że chodzi o to samo. Generalnie przerabiam na ten temat już któryś raz te same „stare, dobre” źródła i materiały – ponieważ olbrzymie, wielotomowe, szczegółowe relacje ze wszystkich kontaktów są dostępne chyba wciąż tylko w języku niemieckim; wprawdzie już w roku 1992 Randolph Winters relacjonował, że zostało to przetłumaczone na język angielski przez rozmaite uczynne osoby, ale ostatecznie do publikacji nie doszło – ze względu na problemy z wydawcami itp. komplikacje natury prawnej; może od tego czasu to się już jednak ukazało, na pewno będę te księgi tropił i próbował zdobyć, a w ostateczności gotów jestem zorganizować tłumaczenie z języka niemieckiego na polski – oczywiście po tym, jak zostanę milionerem dzięki odsetkom naliczanym na ROR-ach przez polskie banki, albo ożenię się z jakąś germanistką i ku rozpaczy jej rodziny wciągnę w wir swojej ufo-sekty… Ale wcześniej oczywiście postaram się jakoś w miarę do końca upewnić, że przypadek Billy’ego Meira jest autentyczny i wart zachodu tego kalibru – kto wie, może zdążę pojechać do niego do Szwajcarii, zanim zegar zatrzyma się dla mnie albo dla niego; sam Billy mówił, że zginie niespodziewaną śmiercią…

Bo tak przez Internet to jednak trudno oddać czemuś całe serce, zawierzyć do końca – czy Twoi najwięcej warci przyjaciele byliby nimi i cieszyli się aż takim Twym zaufaniem, gdyby byli Ci znani tylko z tekstów i nagrań wideo oglądanych na monitorze..?
Rekordowo liczne, podejmowane na przestrzeni wielu dekad próby zdyskredytowania tego przypadku jako oszustwa, generalnie charakteryzowały się uderzającym brakiem rezultatów, często przynoszącym wstyd różnorakim magazynom „sceptyków”, które wcześniej szumnie zapowiadały czytelnikom, że raz-dwa zdemaskują tę sprawę, bo jeżeli ktoś mówi, że rozmawiał z kosmitami, to przecież na pewno jakaś bzdura i każdy, kto ma zdrowy rozsądek, z góry o tym wie (życie w kosmosie może istnieje, ale na pewno tu nie przylatują – ..?) Jako takim chwilowym rozgłosem cieszyło się np. rzekomo odkryte fałszerstwo w fotografiach, po czym okazało się, że to były zdjęcia stanowiące właśnie czyjeś próby imitacji fotek Billy’ego – więc raczej nic dziwnego, że okazały się nieautentyczne. Osobiście niecierpliwie czekam, co na temat Billy’ego i Plejadian będzie miał do powiedzenia Brianstalin – pojawiła się zapowiedź, że omówi to szczegółowo w swojej książce, a według Gary’egoSe7en ma on na ten temat całkiem sporo do powiedzenia, w sensie chyba że to jakaś grubsza sprawa; trudno się czegoś domyślać i wróżyć z lakonicznych zapowiedzi, ale kto wie, czy za jakiś czas z tego właśnie źródła nie wypłyną jakieś niełatwe rewelacje wytykające pułapki ludzkiego ego oraz przypadki świadomego lub nie wykorzystywania dobrotliwych Ziemian przez pełnych szlachetnych intencji przybyszy, jednakże wychowanych w odległej ideologii innego wszechświata; ale nie kraczmy bezpodstawnie – kto wie, może Brianstalin oznajmi, że Billy jest w pełni o.k. i cała sprawa według Kronik Akaszy jest krystalicznie czysta; choć trudno się tego spodziewać, skoro akurat Brianstalin właśnie zawsze wskazuje na czyjeś niedoskonałości, zbyt szumne mniemanie o sobie i rozdźwięk pomiędzy dobrymi intencjami a praktycznymi wynikami działań niewidzialnie podszytych osobistymi emocjami, których wcielenie po wcieleniu ludzie wciąż nie potrafią opanować, nauczyć się hamować egoistyczne popędy generowane przez złudzenie odseparowania jednostkowej świadomości, potrafić odcinać zachciankom ego komunikację ze sferą podejmowania decyzji i dokonywania czynów najpóźniej w momencie, kiedy ich efekty dla innych zaczęłyby nabijać nam negatywną karmę na następne inkarnacje – w których znów trzeba będzie stawić im czoła, tym razem odczuwając ich skutki na własnej skórze, ale zarazem otrzymując kolejną szansę poczynienia niesamowitych postępów na drodze do gwiazd – bo to tam, według Plejadian, koniec końców trafiamy po ukończeniu wszystkich leveli rozwoju intelektualno-duchowego w światach fizycznych i niematerialnych (ich wszystkich wymiarach, szczebel po szczeblu) – na końcu nie jest się już tylko sobą, ale zbiorową świadomością (Petale), w którą zespoliły się dusze kończące przedostatni poziom ewolucji ludzkiej duszy.
Normalnie w naszym codziennym życiu współczesnych Ziemian fajne są takie chwile, kiedy na chwilę „dobrze się rozumiemy”, wszyscy wiemy o co chodzi, w doborowym gronie wieloletnich przyjaciół patrzymy sobie w oczy, a one z sympatią błyszczą, jak gdyby nas dobrze znały, czujemy że się lubimy, no a akurat w tej chwili na dodatek zdajemy sobie wszyscy sprawę, że łączy nas w danym momencie jedna myśl, ta sama we wszystkich głowach, następnie przez kilka sekund śmiejemy się porozumiewawczo lub delikatnie uśmiechamy, po czym kontynuujemy rozmowę na kolejne tematy, nawet nie zdając sobie sprawy, że właśnie doświadczyliśmy telepatii – co wiedziałby każdy szympans, a nie wie człowiek któremu wmówiono, że świat jest taki, jak podaje się w środkach masowego przekazu i skoro naukowcy nie wiedzą nic o telepatii, to pewnie nie ma czegoś takiego i śmiesznie byłoby o tym mówić, to znaczy ten, kto by wypowiedział to słowo na głos, byłby trochę śmieszny… Są również moim zdaniem normą codzienną w życiu każdego człowieka takie telepatyczne sytuacje dwuosobowe, kiedy np. w ułamku sekundy rozumiesz się z najlepszym kumplem lub miga ci jakieś światło w oczach dziewczyny, do której się uśmiechasz, pewnie też wtedy świecąc źrenicami. To też są miłe momenty, kiedy na chwilę chociaż w jednej myśli lub uczuciu łączymy się z czyjąś świadomością. No więc to musi być niezła jazda, kiedy stając się bytem klasy Petale, już na stałe łączysz się z innymi świadomościami, mieszasz totalnie i zlewasz w jedną jaźń na wieczne współodczuwanie; ciekawe, z kim się wtedy połączysz, kto wie, może z osobami, które teraz obecnie najbardziej w tym życiu lubisz – nie byłoby najgorzej… A prawdopodobnie to jest jeszcze lepiej, bo tam na tym przedostatnim poziomie, w momencie jego ukończenia, każdy jest już tak w porządku, że dzieli go już tylko jeden level od zjednoczenia z gwiazdą – właśnie poziom Petale. Natomiast potem, na końcu tego z kolei poziomu, Petale wlatują do wnętrza słońca, ale zawsze do tego samego: centralnego słońca galaktyki. Nie chodzi tu o gwiazdę centralną w sensie topograficznym, ale najważniejszą i podtrzymującą wszystko swoją twórczą energią – to w tej gwieździe znajduje się centrum i źródło Energii Kreacji, która wszystko stworzyła, jest superinteligentna i wszechpotężna, Indianom znana była jako Wielki Duch itp. – to z tym jesteśmy zawsze połączeni, tak naprawdę jesteśmy właśnie cząstkami tego, chwilowo uczącymi się podstaw w fizycznych ciałach, to właśnie tam cały czas próbujemy dotrzeć, skoro orgazm to przy tym jak ziewanie – i to tam lecą na końcu Petale, by ostatecznie zjednoczyć się z gwiazdą i promieniującą z niej Energią Twórczą, ‚MISSION COMPLETE’, totalne zjednoczenie świadomości z tonażem nie wiadomo ilu Petale we wszechpotężnej kreacyjnej świadomości – skończył się czas osamotnienia i wyobcowania, teraz już nie jesteś oderwanym fragmentem, samotnym kawałeczkiem szukającym miłości, pokoju i przyjaźni – koniec tej całej tułaczki, nareszcie po milionach lat, teraz na powrót jesteś jednym ze wszystkim i wszystkimi, tak jak miało być zawsze, wszystko gra – granica/otoczka Twojej świadomości wreszcie zanikła i już nie jesteś kimś zdanym tylko na siebie, ciągle próbującym jakoś sobie radzić i samodzielnie rozplątywać własne pytania, od czasu do czasu tylko ostrożnie się do kogoś zbliżając – kończąc cykl ewolucji ducha w centralnym słońcu galaktyki nie tylko żegnasz na zawsze poczucie osamotnienia, ale stajesz się energią nieodróżnialną od tej siły, o której każdy słyszał i każdy rozmyślał, niektórzy nazywali ją Bogiem, podczas gdy inni po prostu jakąś kosmiczną siłą – jaka gra, taka nagroda…

– wg Plejaran za każdym razem, kiedy przeżywamy jakieś doświadczenie, płynące z niego wiedza i mądrość zostają na zawsze zapisane w pamięci ducha – która nie podlega zerowaniu po żadnej z milionów czy miliardów śmierci; każde nowe przeżycie jest więc po prostu małym kroczkiem na drodze, o której przemierzenie właśnie chodzi w egzystencji każdej świadomości, a której ukończenie ma zasady o tyle fair i niezwykłe zarazem, że w zamian za pracowite nagromadzenie uczciwie maksymalnej ilości nowych doświadczeń, a także spokojne przemyślenie tego wszystkiego obiektywnie i uparcie do momentu osiągnięcia kompletnej mądrości, jakkolwiek nierealnie by to dla nas na dziś dzień nie brzmiało – doznajemy zjednoczenia z wiecznością i zespolenia z pierwotną siłą stwórczą wszystkiego, powrotu na stałe do źródła światła i energii, wszystkiego co dobre i ciekawe, pozytywne lub dla urozmaicenia zeschizowane – ponieważ staliśmy się wystarczająco superinteligentni i mega-zdrowo pomysłowi, żeby być godnymi wesołego zajęcia dalszego wytwarzania wszechświata, jego przepięknych mgławic itp. – a przy tym nie leniliśmy się tak cały czas, wygodnie promieniując wszechpotężnymi ideami z serca żywej gwiazdy, najinteligentniejszej istoty w naszym wszechświecie, która go sobie i nam stworzyła, co zresztą tak naprawdę znaczy jedno i to samo – lecz dzięki wypełnieniu naszej trwającej miliardy lat indywidualnej misji, pełnej łez i śmiechu, zdumienia i szczęścia, strachu i ekstazy, samotności oraz spełniających się marzeń, głupich myśli i przebłysków wszechwiedzy, etc. stania w kolejce i przedziwnych przygód w snach, gdzie też nieraz uczymy się czegoś o sobie – ukończywszy tę trudną i imponująco długą wędrówkę, jeszcze przysłużyliśmy się do rozwoju siły-świadomości stwórczej, do powiększenia jej wiedzy, wyobraźni uczuć i rozumienia własnego dzieła o nasze niepowtarzalne wnioski i losy, pełne autentycznych emocji; według Plejaran każdy człowiek rodzi się za każdym razem w chwili jakiejś niepowtarzalnej kombinacji energii kosmosu i nigdy nie jest kimś takim samym, jak ktoś inny, ani jego życie nie będzie identyczne z niczyim przedtem ani potem

– nasz wszechświat nie ma końca, granicy ani skraju, znajduje się natomiast wewnątrz większego wszechświata, wręcz ogromnego – który łącznie zawiera w sobie aż tyle wszechświatów takich, jak nasz, że chcąc napisać wyrażającą to liczbę, trzeba by napisać cyfrę jeden i po niej 49 zer; ten wielki wszechświat stworzył wszystkie, które zawiera, a Plejaranie nie wiedzą, co jest dalej, czy np. on też znajduje się w jakimś większym wszechświecie, czy jak to jest – nie byli jak dotąd w stanie poznać niczego dalej i dlatego ten stwórczy wszechświat nazywają Absolutem, gdyż stanowi granicę ich wiedzy; ów wszechświat sam sobie wymyślił/stworzył wszystkie swoje wszechświaty, włącznie z naszym, ponieważ jego myśli i pomysły są wystarczająco potężne, aby się materializować i zamieniać w czasoprzestrzeń i jej fizyczną zawartość; tak samo kiedy powstawał nasz wszechświat, jego lokalna siła stwórcza najpierw nauczyła się stwarzać gwiazdy, gdy wpadła na taką ideę, potem miała pomysł z planetami itd. – a myśli stawały się rzeczywistością, materią, w operowaniu którą kreacyjna świadomość miliony lat nabierała wprawy i polotu – nie pojawiła się tu w roli zalążka naszego wszechświata jako energia wszechwiedząca, wręcz przeciwnie – coś bardziej jak my, zaczynając od czystej karty i pierwszych banalnych refleksji w otoczeniu samych niewiadomych

Komentarze 2 to “Wszystkie Hipotezy w Pigułce(10)”

  1. Robert z Warszawy Says:

    Plajaranie vel Szarzy podobnie jak Devy, Ziemianie, eteryczni Wenusjanie, Marsjanie, efemeryczni mieszkańcy Jowisza i Saturna, Rada 24, Aldebaranie, Wolf424, Dogoni, Syrianie, Arkturianie, Ra, Hathorowie, Sanat Kumara, Sananda, Plejadianie, Ormethion, Andromedanie, Ciakarzy, Nephilim, pająki z Uzuli, wielkie sowy z Urana, istoty stanowiące ciała gwiazd, istoty z innych galaktyk i kreacji oraz reszta niepoliczalnych obrazów stwórcy – kreatora wiedzą co jest dalej, dalej jest nieskończony wszechświat.

    Bagatelizowanie prawdziwej istoty zjawiska przez kilku zagubionych panów w związku z rokiem 2012 służy odsunięciu uwagi zmanipulowanych mas od naturalnego cyklu emanacji energii stwórcy dokonującej cyklicznych przesunięć wymiarów. Emanacje te, oddechy rdzeni stwórcy są zjawiskiem regularnie powtarzającym się w kosmosie. W ten sposób wygląda nie mający końca rozwój uniwersalnej świadomości stwórcy – kreatora.

    Podróże astralne wewnątrz pola siłowego planety i poza nim, pojawiające się spontanicznie naturalnie, (nie w skutek np. jazdy na kwasie), nie stanowią niebezpieczeństwa, podobnie jak chodzenie po dworzu w trójwymiarze, chyba, że istota doświadczająca takowych chce, by coś ją łagodnie ujmując „dotknęło”. …Nie zaczepiaj mnie…bo powiem mamie…nie zaczepiaj mnie…

    Jedzenie tylko żywego pokarmu nieprzetworzonego w żaden sposób i picie czystej wody słodkiej z głębin przywraca właściwą sprawność zmysłów istoty i wszystkich jej ciał od elementarnej, pierwiastkowo-mineralnej masy bez formy czerwonego promienia aż po świetliste ciało fioletowego promienia. (Zupełnie zbędne pragnienie poczucia smaku pokarmu zostało wszczepione w świadomość istot ludzkich. W związku z tym obecnie je się gotowany, smażony, pieczony, duszony, marynowany, konserwowany martwy pokarm-truciznę z delikatesów).

    Medytować można wszędzie w dowolny sposób, ważne, by przychodziło to bez wysiłku. Otworzyć czakrę serca, gardła, indygo, korony i można zwiedzać wszechświat siedząc sobie wygodnie w merkhabie w nieskończoność bez pomocy pojazdu E.T, gdyż duch nim jest.

    Pozdro dla autora wszystkich dziesięciu części cyklu.

  2. Jarema Says:

    dobra robota 🙂


Dodaj komentarz